fbpx

Ukochując swoje odrętwienie

Ukochując swoje odrętwienie
chyba nareszcie poznaję siebie.

Z duszą na ramieniu.
Lecz uczciwie.
Prawdziwie.

W głębokim poruszeniu jakbym dotykała świętości życia.
Świętości własnego Istnienia.
Z niedowierzaniem,
że jest mi dane w tym życiu tego dotykać.

Tymi słowami mogę opisać to,
czego aktualnie doświadczam w sobie.
Choć mam wrażenie,
że jest to nie do opisania.
Nie do opowiedzenia słowami.

Poszłam w nieznane.
Wiedziona głębokim wewnętrznym pragnieniem,
w kwietniu zapisałam się na kolejny!!! trening trenerski.
Choć umysł nie potrafił pojąć „po co”,
bo liczba treningów, które już zrobiłam jest całkiem pokaźna.

Ponadto „kłapał”, że to się kiedyś musi skończyć,
bo te kursy już powinny zarabiać na siebie,
a ja planuję wydać kolejne pieniądze.
Ba? Planuję wydać pieniądze z kredytu.
Na co? Na kilka ruchów, które już praktycznie znam.

Bał się jak cholerka.
Robił wszystko, bym „tam” nie podążyła.
Tam, czyli jak się okazuje w głębszy wymiar ciemności,
pod którą kiedyś się ukryłam.

Nie posłuchałam.
Ruszyłam.
I nawet nie wiesz,
jak bardzo się zadziwiłam.

Ile tego jeszcze!
Ile tego stanowi jeszcze skorupę,
w której sama siebie więżę.

Nie, że specjalnie.
Nie, że tak chcę.
Lecz totalnie nieświadomie.

Wielopokoleniowe odrętwienia.
Siebie i życia porzucenia.
Zapisane w całym systemie nerwowym.
Przekazywane z matki na córkę.
Powielane jak kartki z kserokopiarki.

Nieświadome nieszczęście zapisane jak w spadku.
Niechcianym, lecz bez wyboru.
Aż do teraz.

Pragnienie rozwoju istnieje we mnie od kiedy pamiętam.
To niewyjaśnione „pchanie” się w niewygodę i trudności,
by z każdej wynurzać się silniejszą i mądrzejszą.

Lecz w środku wciąż jakieś niespełnienie.
Ta myśl, że nic na mnie nie działa.
Że ja nigdy się nie zmienię.

Z taką wręcz pogardą do życia.
Do jego mądrości,
której ludzki umysł nigdy nie zdoła ogarnąć.

To ciągłe pchanie siebie gdzieś,
gdzie niby to szczęście ma nastąpić.
Lecz realnie tylko umacnianie sztywności i ciągłego napięcia w ciele.
Bardzo niszcząca energia.

Starty paradygmat męskiej patriarchalnej energii.
W zagłodzeniu i zniewoleniu kobiecej energii.
Która w swej czystej esencji pragnie się poddać.
W zaufaniu podążać w nieznane.
Smakując każdą chwilę z rozkoszą.

Bez pchania,
A w odpuszczeniu.
Bez planu,
A w zaufaniu.
Bez sztywności,
A w rozluźnieniu i miękkości.

I taka jest właśnie przestrzeń Mana Movement.
Ruch, który przywraca wolność i połączenie ze sobą.
Struktura, która odbudowuje poczucie bezpieczeństwa i ugruntowania.

Przestrzeń.
Bezpieczna i wolna.
Żywa i spokojna.
Akceptująca i transformująca.

Ale tam tak naprawdę nic nie musi się wydarzyć.
Nic nie musi się zmienić.
Nie musisz być jakaś.
Nie musisz być inna.
Możesz rozpuszczać wszelkie oczekiwania.

Możesz być sobą.
Dokładnie taka, jaka jesteś teraz.
Czy to napięta czy rozluźniona.
Radosna czy smutna.
W przepływie czy w utknięciu.

To po prostu jakość spotkania ze soba samą.
Z ciekawością i uważnością.
W przestrzeni własnego ciała, oddechu i ruchu.
Jak spotkanie przy kawie z ukochaną przyjaciółką.

W odzyskiwaniu poczucia bezpieczeństwa bycia w ciele.
W odzyskiwaniu poczucia wolności w swojej nieokiełznanej kobiecości.
W byciu przyjmowaną i widzianą.
W byciu przez siebie ukochiwaną.

Ale we własnym tempie.
Bez koncepcji i pomysłów na siebie.
W zaufaniu do mądrości życia,
które dokładnie wiedzieć będzie, kiedy będziesz gotowa.

By krok po kroku nurkować w w swój spadek rodowy.
By odczytywać poprzez ciało wszystkie zapisy nie musząc ich w ogóle rozumieć.
By tworzyć w sobie przestrzeń na nowe.
Na Ciebie.
Na świętość Twojego Istnienia.

A wszystko to, w czułości i przyjemności.
W kobiecym rozluźnieniu i męskiej obecności.
W miłosnym tańcu Ciebie całej.
W pełni Twojego Istnienia.