Zlękniona siedzi w kącie,
Ona,
Tak niedawno narodzona.
Choć do tańca rwie się ciało,
Drętwieje, bo już wie, że to za mało.
Choć dusza śpiewać pragnie,
Gardło w przeraźliwy zacisk popadnie.
Choć głos serca wskazuje drogę wyraźnie,
W niemym pędzie życia zaśnie.
Mijają dni, miesiące, lata…
Wciąż ta sama mierność Ją oplata.
Lecz nagle piorun miłości na ziemię Ją powala.
W jej ogniu cała Jej sztuczność się spala.
Trzask, huk i trzęsienie ziemi.
Tak wiele drzew nie miało korzeni.
Stęchłe wody z koryt swych się wydzierają.
Lękiem, smutkiem i złością pola życia zalewają.
Mroczna ciemność pochłania życie.
Dotychczasowe życie.
W ciemności tańczy jaśniejąc,
Ona.
Piękna i wzruszona.
Oddycha coraz głębiej.
Czuje coraz mocniej.
Z promienną siłą i swą wrażliwością wstaje z kąta,
Ona,
Ponownie narodzona.